czwartek, 6 stycznia 2011

Ateizm? Agnostycyzm? Cokolwiekizm?

Okej, funkcjonujemy w świecie pojęć. Musimy się definiować aby być "czytelnymi" dla innych, tak samo jak uczymy się wspólnego języka aby móc się komunikować między sobą. Język "nas uwalnia" i "nam umożliwia", otwiera możliwość wspólnego działania jak i myślenia. Czasami przez to zapominamy, że takoż samo nas ogranicza.

Bardzo często widzę, że ludzie poszukują definicji dla określenia swojego światopoglądu. Niemniej nieraz bardziej mi to przypomina poszukiwanie własnej tożsamości społecznej, wyraz potrzeby przynależności do jakiejś subkultury i identyfikacji z grupą. Co zrobić jednak w sytuacji gdy żadna z definicji nie pasuje? Stworzyć nowe pojęcie czy wpasować się w istniejące, uznając, że nie ma możliwości pośrednich? Powstawanie i wchodzenie do języka nowych terminów jest przecież naturalną konsekwencją jego rozwoju i pochodną np.: postępów technologicznych. Ale nowe słowo ma szansę zaistnieć w mowie powszechnej, jeśli jego materialne odzwierciedlenie dotyczy wystarczająco dużej grupy ludzi. Słowem: zjawisko musi być popularne.
Czy poglądy, postawy ludzkie muszą być popularne? Mogą być, tak samo jak rozmiar buta lub słabość do fastfoodów. Choć lektura słowników medycznych, szczególnie dotyczących np.: psychiatrii, seksuologii lub filozofii zdaje się sugerować, że nazwana została każda możliwa postawa, preferencja lub pogląd, i należy jedynie znaleźć odpowiednio grupy i specjalistyczny tom, aby się w nim zidentyfikować, to jednak ja stoję na stanowisku, że poglądy ludzkie wymykają się ścisłym definicjom. Pomijam tu fakt, że same pojęcia często są wieloznaczne i ich rozumienie bywa bardzo rozbieżne (o tytułowym ateizmie i agnostycyzmie możnaby napisać tomy i określać setkami przymiotników). Owszem, do jednych (nazwanych) postaw nam bliżej, inne nas ziębią (mniej lub bardziej), z wieloma możemy znaleźć część wspólną, a z innymi możemy się nie zgadzać "ale w tym jednym punkcie widzimy uderzającą celność".
Ostatecznie jednak prawda ukrywa się gdzieś "między słowami", "wierszami". Orbitujemy, nie dając się wciągnąć w ich pola grawitacyjne, choć czasem w nie wpadamy, nie do końca z własnej woli.
To jest też pole do wykorzystania dla semantycznych prestidigitatorów, którzy skwapliwie je wykorzystują proponując nam coś na zasadzie "sprzedaży wiązanej". Wymagając od nas najpierw określenia się w ścisłej definicji, dołączają cały balast związany z narosłą dookoła mitologią. Oczywiście, że nie zawsze można sobie dowolnie wybierać, być "trochę w ciąży" albo "zjeść ciastko i mieć ciastko". Z określonymi postawami wiążą się określone skutki. Ale nie zawsze.
Więc kiedy zapytasz sam siebie czy jesteś "wikipediowym ateistą" lub "wikipediowym agnostykiem", nie zapominaj, że to jedynie definicje, które mają służyć skutecznej i zrozumiałej komunikacji, a nie dominować sposób myślenia jak w dowcipie o rosyjskiej, uniwersalnej maszynce do golenia:
Sprzedawca do klienta: 
- Panie kliencie, to wspaniała maszynka do golenia, najnowszy produkt rosyjskiej technologii. Zakłada się ją na twarz, a ona całą brodę i wąsy goli w dwie sekundy!
- To ciekawe ale chyba niemożliwe, bo każdy z nas ma inną fizjonomię...
- W zasadzie tak ale tylko do pierwszego golenia.


Nie zapominajmy o tym, w poszukiwaniach własnej tożsamości, zanim ktoś nam nie sprzeda takiej maszynki, która jak walec, wszystko wyrówna. Bo inaczej idea wolnego myślenia będzie jak z dowolnością wyboru koloru mercedesa.

Nauka i wiara

Ależ wybrałem sobie prowokacyjny tytuł. Czy naukowcy wierzą i w co? W podróże w czasie? Czy podróże w czasie są w ogóle możliwe? Ależ oczywiście, że tak. Tyle, że w przeszłość. Chciałem tu przytoczyć dwa fajne i wiekowe artykuły, które mają już ponad 10 lat ale warto je sobie przypomnieć, bo mogłyby być w zasadzie napisane i wydrukowane dzisiaj, bez żadnych korekt czy suplementów.

Pierwszy to "Czy zbliża się kres nauki?" prof. Jerzego Sikorskiego. Czy i jak profesor odpowiedział na to powracające od setek lat pytanie dowiecie się w artykule.
Drugi artykuł, również profesora Sikorskiego, to "Uboczne skutki popularyzacji fizyki i astronomii". Przywołuję go w pamięci zawsze, gdy czytam polemiki internetowe osób nawiedzonych różnymi olśniewającymi ideami, szukającymi podparcia swoich fantastycznych, głoszonych uroczyście tez. Argumenty w dyskusji zawsze lepiej wyglądają przyprawione hasłami "fizyka kwantowa", "leptony", "spontaniczne łamanie symetrii" lub "nieskończoność", nawet jeśli kompletność ich rozumienia nie idzie w parze z napastliwością przekazu. Warto zauważyć, że specjaliści w swoich dziedzinach (ci prawdziwi) zwykle zachowują umiar w rozgłaszaniu spektakularnych konsekwencji swoich odkryć. Wiedzą oni, że odkrycia te same znajdą zastosowania, jeśli są tego warte.

Warto czasem, szczególnie w natłoku Internetowego informacyjnego szoku, powrócić do starszych lektur. Dlatego pozwoliłem sobie zrobić nieco "promocji" tekstom rzeczowym i napisanym językiem prostym. Proszę się nie ograniczać tylko do nich. W owym serwisie znajdziecie wiele innych, ciekawych tekstów.